Zmęczona udawaniem

    Zainspirowana pewnym spotkaniem myślę ostatnio o rolach, jakie pełnimy. Ja osobiście niektóre role mam dobrze dopracowane, zwłaszcza rolę kogoś-kto-sobie-dobrze-radzi.
I tak sobie pomyślałam,  że ta moja „łatka”/”etykietka” jest znamienna, bowiem w standardowej opinii trenerzy i coache chodzą czasem z przyklejoną gębą kogoś-kto-sobie-świetnie-radzi.

    No bo skoro jesteś specjalistką/specjalistą od efektywności, to masz być precyzyjnie zorganizowana/y, nigdy o niczym nie zapomnieć, niczego nie zaniedbać. Skoro uczysz komunikacji międzyludzkiej, to nie wolno Ci publicznie i jawnie okazać złości. Jeśli uczysz o motywacji, nie wolno ci pokazać, że dziś po prostu ci się nie chce.


    Lekarze robią pomyłki przy diagnozowaniu, mechanik może źle zamontować śrubę, kucharka może przypalić kotlet. Zdarza się – zdarza i ludzie to jakoś przełkną. Tymczasem trener/coach ma być nieskazitelny. Zawsze asertywny, zawsze zorganizowany, zawsze spójny i zawsze na miejscu. Jak ma osobisty problem, to jego obowiązkiem jest jak najszybciej go rozwiązać/załatwić/ogarnąć(wyprzeć?), byle nie przeszkadzał on w pracy.

Sama widzę, jak wysoko stawiam poprzeczkę moim wykładowcom na warsztatach, w których biorę udział. Widzę, jak wysoko poprzeczkę ustawiłam sama sobie.

   I teraz trochę autocoachingu:  

   
    Kiedy pozwalam sobie na chwile, w których jedyną moją odpowiedzią jest „nie wiem”? Co musi się wydarzyć, abym odpuścił/a? Kiedy szukam wsparcia bliskich i przyjaciół? Kiedy uwolnię z uwięzi "niepożądane" emocje? Jak deleguję zadania? Kiedy pozwałam sobie (z akceptacją) na chwile mojej wyraźnej "słabości?"
Jakim sposobem mogę sobie pozwolić na bycie po prostu ludzką na szerszym forum, gdzie jestem oglądana? Kiedy wyłączam samoocenę? Jak spowoduję, że zaufam intuicji, która mi mówi „nie bierz na siebie kolejnej rzeczy”? Ile ról jeszcze przyjmę/odrzucę do/z swego osobistego inwentarza?  Kiedy odważę się odrzucić role, które są imitowane/przyklejone/w które jestem zewnętrznie uwikłana? I najważniejsze: - Gdzie jest moje źródło trwałego wsparcia i  doładowania akumulatorów? Jak z tego źródła korzystam? Kiedy pozwolę sobie nie być (przynajmniej chwilę) kimś-kto-sobie-świetnie-radzi?

   Przynajmniej raz na tydzień warto zadać sobie te pytania. Kiedy nie jest się coachem, ani trenerem (ani też innej maści „pomagierem”) też warto je sobie zadać.

Komentarze

  1. Podpisuję się obiema rękami, warto mieć kogoś, przy kim nie trzeba sobie świetnie radzić...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie coaching ciągle jest dziedziną, której nie potrafię zrozumieć. Och, pardon, może nie tyle dziedziny nie potrafię zrozumieć, co ludzi, którzy płacą za usługi coachów. Z drugiej strony, jeśli komuś to pomaga... to dlaczego nie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Choć sama nie korzystałam z pomocy coacha, a swoje problemy staram się rozwiązywać samodzielnie, to znam to uczucie przyklejonej łatki. Uśmiech na twarzy cały czas, a w sercu aż chce się krzyczeć. Coachom jest ciężej, bo inni wymagają więcej, ale to tak jak matka - powinna być wyrozumiała i nie krzyczeć na dziecko. Każdy kiedyś pęka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Generalnie warto być bardziej samoświadomym swoich ról. Dzięki temu ma się wybór. Można w nich być lub z nich wyjść :)

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo fajny wpis, będę tu wracać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Na szczęście niczego nie muszę udawać...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Słuchanie jest ważne

Proaktywność raz jeszcze